środa, 26 lutego 2014

PINGWINY

Obserwując pingwiny w ZOO pomyślałam o tym, jak chętnie motyw zabawnego zwierzaka we fraku wykorzystywany jest na szklanym ekranie.

Jeśli chodzi o animacje, doskonale to rozumiem - zebra i pingwin są ze względu na swą graficzną wyrazistość idealnymi motywami dla rysowników. I dobrze, bo dzięki temu powstał między innymi bezbłędny Kowalski, którego kochamy nie tylko za błyskotliwe riposty typu "To jakieś sudoku z całkami!"

Ale co ciekawe pingwiny odegrały kluczową rolę również w dwóch bardzo mocnych filmach. W "Fightclubie" na przykład są zwierzęciem wewnętrznym głównego bohatera odkrytym w czasie medytacji na spotkaniu grupy wsparcia. Że posłużę się cytatem z książki Palahniuka, na podstawie której powstał "Podziemny krąg" Finchera: "Wyobrażamy sobie z zamkniętymi oczami nasze cierpienie jako kulę białego, uzdrawiającego światła - omywa nasze stopy, unosi się do kolan, do pasa, do piersi. Otwierają się nasze czakry. Czakra serca. Czakra głowy. (...) Zachodzimy do jaskiń, w których każde z nas spotyka swoje zwierzę mocy. Moim jest pingwin." 

No i klasyka thrillera - "Misery" na podstawie prozy Kinga. Więziony przez psychofankę bohater pod nieobecność swej oprawczyni wymyka się z pokoju, w którym jest więziony. Wracając zaciera niemal wszystkie ślady występku - prócz jednego: porcelanowy pingwinek już nie stoi skierowany dzióbkiem na południe - jak zawsze ustawiała go właścicielka...

I tak to z wyglądu raczej zabawne zwierzę - porównywane do kelnera z platfusem - zostało przez popkulturę osadzone w całkiem nieoczekiwanych, zupełnie niekomediowych, kontekstach.




wtorek, 25 lutego 2014

DEDYKACJA

Książki mają to do siebie, że chętnie rozpychają się na półkach i zajmują powoli coraz więcej miejsca mnożąc się w sposób całkowicie bezwstydny. Dlatego co jakiś czas z żalem rozstaje się z tymi już do cna wyczytanymi i mniej ulubionymi. Trafiają w dobre ręce - i cieszą kogoś tak samo, jak cieszyły mnie, gdy czytałam je po raz pierwszy lub drugi. 

Jedyny typ książek, z którymi rozstać się nie umiem, to te z dedykacją. Mam trochę takich - głównie z czasów szkolnych. Dziś zwyczaj pisania kilku słów w książce przed jej podarowaniem już niestety trochę zanika - a szkoda, bo te życzenia często są po latach cenniejsze niż sam wolumin.

O tym właśnie myślałam w czasie dzisiejszego przedzierania się przez las tomów w domowej biblioteczce. Przeglądając w nich odręczne wpisy z datami przypomniałam sobie historię sprzed ośmiu lat, która wstrząsnęła opinią publiczną i odbiła się szerokim echem w mediach. Historia ta dotyczy poniekąd dedykacji właśnie. A zaczyna się pewnym listem przesłanym w 2006 roku do "Polityki". Gazeta pisze: "Nasz czytelnik zamówił sobie w księgarni internetowej Merlin książkę 'Parada równości. Antologia współczesnej amerykańskiej poezji gejowskiej'. Książka, owszem, przyszła w terminie wraz z fakturą, z tym że na fakturze czarnym flamastrem ktoś dopisał: 'gej jebany'."*

Pracownika magazynu odpowiedzialnego za niefortunny dopisek podobno zwolniono. Szczęście w nieszczęściu było takie, że dedykację wpisał on zgodnie z nowocześniejszą modłą, czyli nie bezpośrednio na karcie tytułowej książki, lecz na luźnej kartce, którą można wyjąć i wyrzucić...


*Polityka - nr 1 (2536) z dnia 7 stycznia 2006; s. 85


czwartek, 20 lutego 2014

LENIN

To ciekawe, w jak wielu dziełach większych i mniejszych, literackich i malarskich pojawia się postać Lenina...  Lenina niejako ikonicznego, nierealnego, odartego często z krwawego kontekstu historycznego, ale jednak - LENINA. Myślałam o tym dzisiaj wspominając passus z mojej ostatnio ukochanej książki "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął". Otóż ojciec głównego bohatera ma pecha: kupuje poletko do uprawy truskawek tuż przed tym, jak Lenin zakazuje w Rosji prywatnej własności ziemskiej. Stary Karlsson ogradza więc deskami poletko o powierzchni dziesięciu metrów kwadratowych i ogłasza je niezależną republiką, prawdziwą Rosją. Następnie oczywiście ginie marnie z rąk oprychów przysłanych przez Władimira Iljicza...

Lenin jest na fortepianie u Dalego - i to sześciokrotnie, jest jako "halucynacja częściowa" w piosence Elektrycznych Gitar (też sześciokrotnie i też na fortepianie, bo utwór za inspirację ma wspomniany obraz), był w reklamie Heyah, ale krótko - okazał się zbyt kontrowersyjny...

Przypomina mi się historia opowiedziana przez znajomego fotografa, który jeździł po dawnych republikach ZSRR i robił zdjęcia pomników niegdysiejszego wodza narodu. Po objechaniu dwudziestu miejscowości odkrył pewną niepokojącą acz stuprocentową prawidłowość - każdy Lenin, czy to stojący, czy siedzący, wskazywał wzniesioną dłonią na... sklep monopolowy.

Salvadore Dali, Halucynacja - sześć zjaw Lenina na fortepianie, 1931, Źródło: wikipaintings.org
Jonas Bendiksen, Satellites - Moldova, 2004, Źródło: magnumphotos.com

wtorek, 11 lutego 2014

MATEMATYKA

Liczby są wszędzie... Ale co właściwie robią wokół nas? Już Arystoteles uważał matematykę za naukę zbyt abstrakcyjną, by można ją było stosować do badania chaosu "świata podksiężycowego". Przez kolejne wieki - aż do dziś - dyskusja o tym, czy matematyka da się stosować do rzeczywistości nie doczekała się rozstrzygnięcia i wciąż ma swoich zwolenników i przeciwników.

Bo niby dwa jabłka i dwa jabłka to cztery jabłka. No i nawet potoczna "większa połowa" ma wbrew pozorom swój fachowy odpowiednik: większa połowa to w matematyce większa połowa CAŁKOWITA liczby nieparzystej - czyli jest nią na przykład czwórka dla siódemki. No ale już z datami nie jest tak prosto - pomijając nawet żartobliwy paradoks, że od wtorku do czwartku są dwa dni, a od czwartku do wtorku - pięć. Otóż gdy wyjeżdżamy gdzieś od 1 do 5 lipca włącznie, to będziemy tam pięć dni, a nie cztery, mimo że 5 - 1 = 4.

Ale najciekawsze jest chyba to, co człowiek jest w stanie zrobić z liczbami. Spójrzmy choćby na koncepcję "liczby idealnej" w "Big Bang Theory". Chuckiem Norrisem wśród liczb obwołano tam 73. Dlaczego? Bo to dwudziesta pierwsza liczba pierwsza, przy czym lustrzane odbicie 73, czyli 37, to z kolei dwunasta liczba pierwsza. Jej natomiast lustrzane odbicie - 21 - to efekt pomnożenia 7 i 3. Jakby tego było mało, w układzie dwójkowym 73 to ciąg liczb będący palindromem: 1001001.



wtorek, 4 lutego 2014

HOKUS POKUS

Historie życia słów bywają równie ciekawe, co biografie gwiazd rocka, a zajmowanie się etymologią jest jak praca detektywa tropiącego słowa. Jakże ciekawe może być odkrycie rosyjskiego przysłówka "bystro" we francuskim określeniu baru szybkiej obsługi "Bistro", łacińskiego "sub Ravam" (czyli "pod Rawą", gdzie stał zamek będący więzieniem dla przestępców różnych stanów) w słowie szubrawiec czy zniekształconego "elephantus" (słoń) - w gockim "ulbandus" - prowadzącym już krótką drogą do polskiego "wielbłąda".

Jest letni dzień, zwiedzam jedno z pięknych bawarskich miasteczek - czystych, radosnych i kolorowych - trochę jak nie z tego świata. Wrażenie odrealnienia potęguje fakt, że przewodnik wygląda niczym niemiecki brat-bliźniak Sawyera z "Lost" - serialu, którego akcja - jak pewnie wiedzą zarówno ci, co oglądali, jak i ci, którzy nie zdzierżyli sześciu serii - rozgrywa się (uwaga, spoiler!) w czyśćcu. No ale my dziś jesteśmy raczej w raju.

I w tym raju Sawyer chropowatym głosem wyjaśnia nam skąd wzięło się... "hokus pokus". W wiekach średnich wierni słuchali słów księży wypowiadanych w czasie mszy po łacinie (notabene tyłem do nich, a przodem do ołtarza - to bowiem zmieniono całkiem niedawno) i niewiele z nich rozumieli. Widzieli natomiast, że moment przemienienia ciała i krwi powiązany z podnoszeniem kielicha i opłatka jest szczególnie ważny - oraz że cud dokonuje się przy dźwięku słów "Hoc est corpus" ("Oto ciało moje"). I tak z przekłamania fonetycznego i powiązania z ludową wiarą w zaklęcia powstało "hokus pokus". Szkoda, że to zaklęcie - podobnie jak większość innych - nie do końca działa. No bo gdyby działało, to dziś zamiast siedzieć za biurkiem piłabym w Straubing kawę z Sawyerem...