wtorek, 21 stycznia 2014

DUBBING

Man kann Alle Länder in drei Gruppen einteilen. Die Erste Gruppe ist die, wo die Filme – im Kino und im Fernsehen – im Original laufen. Man kann dann die Fremdsprache hören (meistens Englisch wegen Hollywoodproduktionen) oder die Untertitel in der eigenen Sprache lesen. So ein Phänomen habe ich in Schweden erlebt. 

In Deutschland sind dagegen alle Filme synchronisiert. Die Indianer schreien im Fernsehen „Hände hoch!”, was sich etwas merkwürdig anhört. Marlon Brando spricht fließend deutsch, und Marilyn Monroe hat eine einwandfreie Betonung… Und da ich meistens deutsche Sender gucke, habe ich letztens bemerkt, dass ich in meinem Unterbewusstsein fest davon überzeugt bin, dass man sowohl in Kalifornien als auch in Tokyo… deutsch spricht. Diese Erfahrung ist existentiell beruhigend: alle Leute sprechen so wie ich – es gibt also keine zu große Differenzen zwischen den Kulturen. Gestern hat doch Woody Allen seinen bekannten Satz „Ich bin ein Neurotiker“ auf Deutsch gesagt – alle PRO 7 Zuschauer können bestätigen, dass man auch in New York deutsch spricht.

Die dritte Gruppe von Ländern, das ist die, wo man den Original-Soundtrack hören kann, wo aber ein Lektor gleichzeitig alle Zeilen in der Muttersprache der Zuschauer vorliest. Diese Situation ist ziemlich schizophren, weil ich nicht genau weiß: soll ich mein Englisch verbessern und den Schauspielern zuhören oder den Inhalt des Films problemlos verfolgen und den Text in der Muttersprache hören... In Deutschland gibt es ein solches Dilemma nicht, denn die Leute aus der ganzen Welt sprechen Deutsch. Habe ich doch im Fernsehen gesehen!



piątek, 10 stycznia 2014

KOT

Dzisiaj jest poniedziałek, zwany często najgorszym dniem tygodnia – o tyle niesłusznie, że nie wiadomo właściwie, w czym lepszy miałby być wtorek czy czwartek. Może w tym, że dają odrobinę większą nadzieję na weekend. Ale póki co do weekendu daleko, a ja idę do pracy. Słońce i deszcz – dziś moja dzielnica uśmiecha się przez łzy. Tęczy brak. Mijam balkon sąsiadów, na który po specjalnej drabince z wysiłkiem wspina się mokry futrzak-spaślak. Pewnie jest uzależniony od szyneczki. Z taką kondycją nie przeżyłby na wolności nawet doby...

Ale najwyraźniej w innych przypadkach natura wygrywa czasem z udomowieniem. Tak było z moim kotem, który regularnie wybierał się na niebezpieczne wyprawy po balustradach balkonów do sąsiadki-dentystki z klatki obok i kradł jej waciki (był - podobnie jak Alf - fetyszystą waty). Czy więc można całkiem udomowić jakieś stworzenie?... Zadając sobie to pytanie podchodzę do furtki, a na niej kartka: „Właściciela rudego kota proszę o zabranie go z mojego tarasu, na którym przebywa OD PIĘCIU DNI!”. Potrzeba wolności bywa silniejsza od potrzeby bezpieczeństwa.



piątek, 3 stycznia 2014

SKÅL

Któż z nas w ferworze opowiadania przy piwie zagranicznym znajomym o antyurokach pracy nie użył słowa "chef" zamiast "boss" choć wcale nie chodziło o kucharza? A po wypiciu dwóch kufli chcąc spytać się toaletę, zapytał przez pomyłkę o szafę wnękową znacznie bliższą fonetycznie polskiemu słowu "klozet"? Tak, nie tylko po alkoholu, czasem nawet całkiem na trzeźwo stajemy się ofiarą fałszywych przyjaciół - i tych realnych, i tych lingwistycznych - czyli słów z różnych języków łudząco podobnych do siebie, ale znaczących coś odmiennego.

False firends prześladują nas nie tylko w angielskim. Z oczywistych względów jest ich też sporo w językach bliskich polszczyźnie - na przykład w czeskim. "Burák" to orzech, "květen" to maj (notabene dużo bardziej przecież ukwiecony niż kwiecień), "červenec" - lipiec (czyli też nasz miesiąc +1 - podobnie jak w poprzednim przykładzie). Dostając čerstvý chleb spotkamy się z miłą niespodzianką (bo słowo to to po polsku "świeży"), ale z kolei licząc, że to dobrze, że coś będzie "páchnout", bardzo się rozczarujemy (po czesku oznacza to bowiem "cuchnąć").

Mój ulubiony fałszywy przyjaciel pochodzi z języka dość dalekiego od polszczyzny. To szwedzkie "öl". Też chodzi o płyn, też o słomkowym kolorze - ale trudno znaleźć w oleistym brzmieniu obietnicę orzeźwiającej goryczki. A tym bardziej łacińskie alūmen, czyli zakrapiane alkoholem święto, od którego zabawne szwedzkie słówko rzekomo pochodzi... Tak czy owak: skål!



środa, 1 stycznia 2014

FIGA ADAMA

Rano przy kawie po raz kolejny z reklamy programu telewizyjnego o diabolicznych teściowych dobiegł mnie w tle angielski tekst "She was really scary" przykryty polskim "Była naprawdę przerażona". Wczoraj wieczorem facet w filmie powiedział, że uwielbia psy, a kobieta na to: "Naprawdę? Jesteś pisarzem?". Pierwszy lapsus to typowe pomieszanie imiesłowów powodujące w tym wypadku notabene kompletne odwrócenie znaczenia, drugi zaś to - jak sądzę - nieszczęśliwa autokorekta wordowa, która z psiarza robi pisarza, z audytów - biblijne Judyty, z dopełniacza "briefu" antyserowy statement "brie fu", a ze słowa "marketingowiec" jakże sympatyczną i inspirującą frazę "marketing owiec". 

Takie drobne nieścisłości bywają raczej zabawne niż groźne. Ale przecież w ciągu wieków popełniano bardziej znaczące błędy tłumaczeniowe, których konsekwencje do dziś kształtują naszą wizję świata. Choćby biblijne jabłko z drzewa wiadomości dobrego i złego. Wzięło się ono głównie z przekładu św. Hieronima, który użył  łacińskiego słowa "malum" oznaczającego zarówno zło, jak i jabłko właśnie. No a potem w kolejnych wersjach językowych, w tym w polskiej, zostało już tylko jabłko. Przez setki lat utrwaliło się ono w kulturze, aż tu nagle Michał Anioł w Kaplicy Sykstyńskiej namalował zamiast niego... figę. Pytany o powód przekłamania odpowiedział ponoć, że jego owoc jest poniekąd bardziej wiarygodny. Skoro Adam i Ewa mieli na sobie listki figowe to czemu mieliby stać pod jabłonką?