piątek, 18 kwietnia 2014

WIELKANOC

Zastanawiam się, który zwyczaj wielkanocny jest najbardziej żywotny w Warszawie. I dochodzę do wniosku, że chyba są to wiosenne porządki. Od tygodnia mam zakład ze sobą samą - jeśli uda mi się w południe wyjrzeć przez okno w pracy lub w domu i nie zobaczyć NIKOGO, kto myłby okna, to przyznam sobie punkt. Póki co zebrałam przez siedem dni tylko jeden - i to oszukany. Ponieważ raz przegapiłam południe (zebrania, narady etc.), to zamiast o 12 PM, wyjrzałam o 12 AM, czyli o północy. Stąd ten punkt.

Święcenie potraw w koszyczkach też chyba nadal ma się dobrze. Koszyczki tylko bardzo się zróżnicowały - jedne są dawnym zwyczajem bardzo obfite, inne raczej symboliczne. Z jednym jajkiem jako znakiem nowego życia, barankiem z cukru - czyli miniaturowym barankiem bożym, chrzanem odzwierciedlającym gorycz smutku... A propos symboliki - pamiętam z dzieciństwa najdłuższe święcenie ever. Do kościoła przy ulicy Deotymy pewien pan przyniósł święconkę z ułożoną centralnie dużą butelką wódki. Ksiądz upierał się, że nie przeprowadzi obrządku póki półlitrówka nie zniknie ze stołu, a właściciel trunku - że to tylko SYMBOL. I tak dyskutowali przez kwadrans, który wydał mi się wtedy wiecznością.

Śmigus dyngus - niegdyś zmora pasażerów autobusów oblewanych na przystankach wodą przez drzwi - w zasadzie jest już chyba na wymarciu. Podobnie jak kilka innych zwyczajów. Czy ktoś pamięta jeszcze na przykład, że jeżeli w Wielką Sobotę obmyje się lico w wodzie, w której gotowały się jajka na święconkę, to z twarzy znikną piegi i inne mankamenty urody?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz