środa, 9 kwietnia 2014

KLECHDY SEZAMOWE

Czy też smażąc naleśnika boicie się, że patelnia spadnie i zaleje was gorący olej? Czy też jadąc windą towarową widzicie oczyma wyobraźni rękę wysuwającą się ze szpary w zamkniętych drzwiach oddzielających tylną część kabiny? Czy też rano z lękiem patrzycie na twarz z trwogą szukając zaczątków szpecącej brodawki?

Jeśli na którekolwiek z pytań odpowiedzieliście twierdząco, to możliwe, że wam również w dzieciństwie czytano "Klechdy sezamowe" Leśmiana. Ja w zasadzie nie miałam się znaleźć w tej jakże potencjalnie atrakcyjnej dla psychoanalityków grupie, bo rodzice chowali przede mną ten tom. Ale jednak się w niej znalazłam - dzięki sąsiadce, która uległa moim błaganiom (zakazany owoc był oczywiście najsłodszy) i po kryjomu czytała mi historie o czterdziestu sfrytkowanych rozbójnikach, psychopatycznej księżniczce Parysadzie, ptaku Bulbulezarze opowiadającym ludzkim głosem bajki-straszki i przerażającym czarodzieju Roeoenderze...

Czarodzieja pamiętam najlepiej. Jego imię artykulacyjnie przerastało sąsiadkę i po dwóch wypowiedzianych z wysiłkiem razach stwierdziła, że odtąd mag będzie się nazywał "Rondel". I tak też czytała jego imię do końca opowieści. W sumie nic w tym dziwnego - sam autor wspomniał przecież, że postać ta była tak straszna, że nawet imię jej z trudnością można było wymówić, a nawet jeśli komuś się to udało, to albo się potem jąkał, albo ze strachu tracił pamięć i nie mógł przypomnieć sobie tego imienia.

Opowieści, o których piszę, powstały na mocy umowy Leśmiana z wydawcą, która obejmowała stworzenie tomu baśni oryginalnych, parafrazę bajek arabskich, tom wierszy oraz tom przekładów. O ile "Klechdy sezamowe" zostały opublikowane w miarę szybko, w roku 1913 (może nikt nie przyjrzał się krytycznie ich zawartości pod kątem młodego czytelnika...), o tyle "Klechdy polskie" już wstrzymano ze względu na ich zbyt duże okrucieństwo (ich pierwszy nakład ukazał się notabene dopiero w roku 1956). Leśmian żalił się na ten zakaz publikacji w jednym z listów do przyjaciela: „[Wydawca] zażądał ode mnie złagodzenia trzech fragmentów, które z powodu zbytniej zgrozy i zbytniej zmysłowości wydały mu się niebezpieczne pod względem handlowym”.

Coś w tym jest. Choć żyję w czasach "Piły" i "Hannibala", to w snach straszy mnie Bulbulezar z gigantycznym dziobem...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz