niedziela, 27 lipca 2014

HAPPY END

W "Harrym Potterze" urzekły mnie barwne postaci, wartka akcja i atmosfera tajemniczości. Całkowicie rozczarowało natomiast zakończenie. Podobnie jak "I bohater się obudził" albo "Wszystko to działo się w czyśćcu", tak i zastosowane tutaj (uwaga, spoiler!) "Zabili go i uciekł" nie świadczy moim zdaniem o literackim kunszcie twórcy. Choć wpisuje się w pewnym sensie w trend tak modnych dziś zakończeń otwartych.

Ja finał czarodziejskiej sagi wymyśliłam już w czasie lektury pierwszego tomu - i zdziwiłam się bardzo, gdy moje przewidywania się nie spełniły. Otóż cytowana w tekście przepowiednia mówiła o chłopcu urodzonym pod koniec lipca - bez dokładnej daty. Ergo: mogła odnosić się nie tylko do Harry'ego Pottera (który podobnie jak sama J. K. Rowling przyszedł na świat 31.07), jak i do... Neville'a Longbottoma (30.07.1980). Jakże pouczająca byłaby książka, w której finale okazałoby się, że choć w gruncie rzeczy to Neville był wybrańcem, to jednak Harry pokonał Voldemorta - dzięki determinacji, pewności siebie i wierze w swe możliwości.

W obecnym kształcie "Harry Potter" uczy tego, co gry komputerowe, w których bohater ma kilka żyć: czyli że nawet jeśli się zginie, to potem i tak jak gdyby nigdy nic się zmartwychwstaje - samoczynnie albo dzięki cheatom. A mogła być to książka o tym, że jak się chce, to da się osiągnąć wszystko - i że człowiek jest kowalem swego losu mogącym zmienić nawet przeznaczenie. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz