wtorek, 4 lutego 2014

HOKUS POKUS

Historie życia słów bywają równie ciekawe, co biografie gwiazd rocka, a zajmowanie się etymologią jest jak praca detektywa tropiącego słowa. Jakże ciekawe może być odkrycie rosyjskiego przysłówka "bystro" we francuskim określeniu baru szybkiej obsługi "Bistro", łacińskiego "sub Ravam" (czyli "pod Rawą", gdzie stał zamek będący więzieniem dla przestępców różnych stanów) w słowie szubrawiec czy zniekształconego "elephantus" (słoń) - w gockim "ulbandus" - prowadzącym już krótką drogą do polskiego "wielbłąda".

Jest letni dzień, zwiedzam jedno z pięknych bawarskich miasteczek - czystych, radosnych i kolorowych - trochę jak nie z tego świata. Wrażenie odrealnienia potęguje fakt, że przewodnik wygląda niczym niemiecki brat-bliźniak Sawyera z "Lost" - serialu, którego akcja - jak pewnie wiedzą zarówno ci, co oglądali, jak i ci, którzy nie zdzierżyli sześciu serii - rozgrywa się (uwaga, spoiler!) w czyśćcu. No ale my dziś jesteśmy raczej w raju.

I w tym raju Sawyer chropowatym głosem wyjaśnia nam skąd wzięło się... "hokus pokus". W wiekach średnich wierni słuchali słów księży wypowiadanych w czasie mszy po łacinie (notabene tyłem do nich, a przodem do ołtarza - to bowiem zmieniono całkiem niedawno) i niewiele z nich rozumieli. Widzieli natomiast, że moment przemienienia ciała i krwi powiązany z podnoszeniem kielicha i opłatka jest szczególnie ważny - oraz że cud dokonuje się przy dźwięku słów "Hoc est corpus" ("Oto ciało moje"). I tak z przekłamania fonetycznego i powiązania z ludową wiarą w zaklęcia powstało "hokus pokus". Szkoda, że to zaklęcie - podobnie jak większość innych - nie do końca działa. No bo gdyby działało, to dziś zamiast siedzieć za biurkiem piłabym w Straubing kawę z Sawyerem...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz