Jedyny typ książek, z którymi
rozstać się nie umiem, to te z dedykacją. Mam trochę takich - głównie z
czasów szkolnych. Dziś zwyczaj pisania kilku słów w książce przed jej
podarowaniem już niestety trochę zanika - a szkoda, bo te życzenia często są po
latach cenniejsze niż sam wolumin.
O tym właśnie myślałam w
czasie dzisiejszego przedzierania się przez las tomów w domowej biblioteczce.
Przeglądając w nich odręczne wpisy z datami przypomniałam sobie historię sprzed ośmiu lat, która wstrząsnęła opinią publiczną i odbiła się szerokim echem w
mediach. Historia ta dotyczy poniekąd dedykacji właśnie. A zaczyna się pewnym
listem przesłanym w 2006 roku do "Polityki". Gazeta pisze: "Nasz
czytelnik zamówił sobie w księgarni internetowej Merlin książkę 'Parada
równości. Antologia współczesnej amerykańskiej poezji gejowskiej'. Książka,
owszem, przyszła w terminie wraz z fakturą, z tym że na fakturze czarnym
flamastrem ktoś dopisał: 'gej jebany'."*
Pracownika magazynu
odpowiedzialnego za niefortunny dopisek podobno zwolniono. Szczęście w
nieszczęściu było takie, że dedykację wpisał on zgodnie
z nowocześniejszą modłą, czyli nie bezpośrednio na karcie tytułowej książki,
lecz na luźnej kartce, którą można wyjąć i wyrzucić...
*Polityka - nr 1 (2536) z dnia 7 stycznia 2006; s. 85
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz