wtorek, 10 czerwca 2014

WIRUJĄCY SEKS

Pamiętacie "Dirty Dancing"? A jego dziwny polski tytuł?... To nie jedyny przypadek, w którym inwencja tłumacza - a może specjalistów zajmujących się marketingiem filmu - doprowadziła do całkowitego zniekształcenia nazwy, a czasem przez to i wydźwięku, filmu.

Oczywiście niektóre odejścia od oryginału są uzasadnione. Czasem po prostu anglojęzyczny tytuł trudno przełożyć w sposób zarazem dosłowny i elegancki. Dlatego "Dead Man Walking" jako "Przed egzekucją" "Johnny got his gun" jako "Johny poszedł na wojnę" uważam za całkiem zgrabne wybrnięcia z językowego impasu.

Trudne są też gry słów. Na pokazie przedpremierowym "Whatever Works" Woody'ego Allena wystąpiło pod roboczym tytułem "Jakby nie było". Potem nazwano je "Co nas kręci, co nas podnieca". W obu wersjach rozśmieszyło mnie równie skutecznie, choć drugi tytuł uważam za nieco przydługi.

Ciekawe są przypadki, w których tytuły polskie stały się bogatsze w treść od angielskich. W "The Beach" przełożonym jako "Rajska plaża" czy "Brokeback Mountain" występującym w Polsce jako "Tajemnica Brokeback Mountain" postawiono niejako kropkę nad "i" zmieniając nazwy filmów na bardziej intrygujące. 
 Dużo dzieł funkcjonuje z tytułami oryginalnymi. To wiele ułatwia, ale też trochę utrudnia - choćby wymowę czy odmianę przez przypadki... Dlatego dobry tytuł tynfa wart. Dobry, czyli - moim zdaniem - łatwy do zapamiętania, chwytliwy, mający powiązanie z wersją oryginalną... "Między słowami"? "Szklana pułapka"? "Gotowe na wszystko"? Ja podziwiam tłumaczy, którzy na to wpadli :-)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz